Kiedy twój ojciec jest legendą piłki, życie wcale nie jest łatwiejsze. Nie jest też lekko, gdy twój tata to Benedykt Gac. Futbol potrafi jednak zbliżyć rodzinę. Sprawić, że tak samo patrzycie potem na życie. Zapraszamy do lektury wywiadu z Radosławem Gacem.
Czym się teraz zajmujesz?
Obecnie jestem trenerem w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Stężycy oraz w klubie Radunia Stężyca, gdzie prowadzę zespół Juniorów Młodszych. Dodatkowo jestem Prezesem Klubu Hevelion Gdańsk, którego jestem twórcą i założycielem. Przez trzy lata byłem tam również trenerem, dwóch grup w wieku 7-8 lat oraz 9-10, teraz ograniczyłem się do zarządzania.
Byłeś zawodnikiem Gedanii Gdańsk, a później trenerem grup młodzieżowych w Lechii. Można powiedzieć futbolem zajmujesz się prawie od urodzenia.
Jak powszechnie wiadomo, mój ojciec żył futbolem od zawsze i wszędzie. Nie trzeba mieć ogromnej wyobraźni, żeby domyślać się, że zabierał mnie na treningi od kiedy tylko nauczyłem się chodzić. W domu futbol był wszechobecny, rozmawialiśmy głównie o piłce, oglądaliśmy wszystkie wydarzenia sportowe w TV, a Przegląd Sportowy był wszędzie. Dość licznie odwiedzali nas znajomi ze świata futbolu, a jeśli wpadli tzw. „normalni”, to najczęściej byli fanami piłki i temat z czasem i tak schodził na piłkę. Nasza rodzina jest zarażona miłością do sportu. Bracia ojca uprawiali sport, Ryszard, mój chrzestny był reprezentantem Polski w kolarstwie, Wiesław grał w Czarnych Rudzienice, Pomowcu i Jezioraku, babcia znała wszystkie wyniki Wyścigu Pokoju i meczów Jezioraka, a dziadkowie, mocno kibicowali wydarzeniom sportowym.
Wspominasz, że pierwszy raz na treningu byłeś, gdy miałeś 6 miesięcy, a w wieku 2 lat byłeś już na obozie… Pamiętasz coś z obozów przygotowawczych, na które jeździłeś razem z drużyną Jezioraka?
To są dość odległe czasy, ale mocno utkwiły mi w pamięci. Zapach sali gimnastycznej, jeszcze z grzechoczącym parkietem poznałem na sali gimnastycznej w Szkole Podstawowej nr 2, gdy tata zabierał mnie na treningi Jezioraka. Miałem wtedy około 3 lat, ówcześni zawodnicy, tacy jak Piotr Lange, bracia Krzysztof i Józef Gaćkowscy, Krzysztof Jackowski, czy Zbigniew „Tata” Pawłowski, byli moimi idolami. W 1981 roku pojechaliśmy na obóz letni do Zakopanego. Już sama droga była przygodą. Nasz „ogórek”, psuł się co chwila, zawodnicy wysiadali, żeby go pchać, zimno w środku, ja spałem na leżaku między siedzeniami. Piotr Matysiak był wtedy młodzieżowcem pukającym do pierwszej drużyny. Podczas treningu w terenie pobiegliśmy nad Morskie Oko, nie wiem jak ja się tam znalazłem, ale dobrze pamiętam, że Piotrek zniósł mnie stamtąd na dół, całą drogę na rękach. Jestem mu za to wdzięczny do dziś. Pamiętam, jak tata zażyczył sobie, żeby każdy zawodnik miał na obozie jedną piłkę, co zostało uznane przez Prezesa Klubu, jako wybujałe życzenie, bo przecież jedna piłka na zespół powinna wystarczyć.
Dzięki tacie poznałeś wielu znakomitych piłkarzy i trenerów, którzy w latach 80-tych i 90-tych odwiedzali Iławę...
Przyjazd w 1988 roku Reprezentacji Polski na obóz w Iławie, na oficjalny mecz międzypaństwowy był wydarzeniem bezprecedensowym. Wydaje mi się, że nie do powtórzenia. Kazimierz Górski na trybunach, Wojciech Łazarek, Jacek Ziober, Dariusz Wdowczyk, Roman Kosecki, Krzysztof Warzycha to osoby, które miałem okazję zobaczyć gdzieś za kulisami, a nawet przybić „piątkę”. Gdyby to było dzisiaj, to bym zrobił z każdym selfie. Mecze Pucharu Polski m.in. z Lechem Poznań, Amicą, to kolejne możliwości obserwowania największych gwiazd polskiej piłki na iławskiej ziemi. Przyjeżdżała też cała śmietanka ekstraklasowego Stomilu, Michał Listkiewicz jako sędzia, wybitni trenerzy, Józef Łobocki, zdobywca Pucharu Polski Jerzy Jastrzębowski, przyjaciel mojego ojca Andrzej Bedra. Podczas egzaminu trenerskiego na licencję UEFA A, dość niespodziewanie, jeden z członków komisji egzaminacyjnej wywołał mnie z kolejki i zaczął bardzo miło wypowiadać się na temat mojego taty i wspaniałych chwil jakie przeżył w Jezioraku, był do Włodzimierz Małowiejski.
W jakich okolicznościach zostałeś noszowym na meczach Jezioraka?
Okoliczności były dość trywialne, szczególnie w moim przypadku, zwyczajnie poprosiłem tatę czy jest taka opcja. Akurat tą sprawę udało się załatwić dość gładko. Od zawsze chciałem zostać trenerem, uważałem, że im więcej zdobędę doświadczeń, tym lepiej, a obserwowanie ławki trenerskiej podczas meczów z bliska było dla mnie niezwykle cenne. Z drugiej strony, parę groszy wpadało do kieszeni po spotkaniu.
W Jezioraku jako piłkarz przeszedłeś wszystkie szczeble kariery, od trampkarza po zespół seniorów występujący wówczas w II lidze. Jaką piłkarską radę dał Ci tata?
Trudno powiedzieć o jednej radzie, ale każdy mecz seniorów lub moje występy juniorskie zawsze długo analizowaliśmy. Te rozmowy pozwoliły mi lepiej rozumieć taktykę, dokonywać oceny zawodników. Dla mnie w tym okresie zawsze najlepszy był ten, co strzelił bramkę albo efektownie kiwnął przeciwnika. Tata pokazywał mi zasługi na boisku tych najbardziej niewidocznych. Zwrócił mi uwagę jak ważna jest gra dzisiejszych „szóstek” i „ósemek”, wzorami do naśladowania byli Paweł Pasik i Marek Witkowski.
W trakcie swojej kariery trenerskiej zawsze chciałeś być bardziej Benkiem czy Radkiem?
Zawsze Radkiem, tego mnie nauczył Benek. Powtarzał, żebym zawsze był sobą. Nie da się jednak uciec od cech swojego mistrza. Do dziś mam wpojone, że trener nie może pozwolić zarządzać drużyną komuś z zewnątrz. Trener musi być autonomiczny.
Jakim ojcem był Benedykt Gac?
Ciepłą, kochającą osobą, miał w sobie dobro, którym chciał się dzielić, mnóstwo cierpliwości i spokoju. Myślę, że na finiszu swojej drogi, miał świadomość, że nie wyrobił się ze wszystkim, odkładał sprawy rodzinne na później. W wolnych chwilach próbował nadrabiać, ale mało miał wolnego czasu.
Śledzisz wyniki Jezioraka?
Oczywiście. Żałuję, że nie mogę bywać na meczach, ale zawód trenera mocno wyklucza bycie kibicem.
Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, ponad 2 lata temu powiedziałeś, że tak naprawdę, to nie od skuteczności piłkarzy tylko od skuteczności działaczy zależy, w której lidze gra drużyna ?
Uważam, że najsłabszą stroną polskiej piłki jest zarządzanie. Proszę mi wybaczyć pewną chełpliwość, ale za wzór zarządzania Klubu stawiam Jeziorak z lat 90-tych. Powtarzam to wszystkim włodarzom z jakimi pracowałem. Można mnożyć przykłady złego zarządzania klubami. Zatrudnienie trenera i zwolnienia go po 6 miesiącach jest ewidentnym błędem w wyborze kandydata, tworzenie kominów płacowych, podpisywanie nieskutecznych umów sponsorskich, niemotywujących kontraktów, brak inwestycji w infrastrukturę, pozorowanie szkolenia młodzieży i nieuzasadnione oczekiwania wobec zawodników, trenerów. Z punktu widzenia mojej profesji jest tak, że stawia się przed trenerami profesjonalne wymagania, w zamian za amatorskie warunki pracy. To temat na osobną rozmowę.
Co z tego, co pozostawił po sobie twój tata, jest dla ciebie największym powodem do dumy?
Historia Jezioraka za sterami mojego ojca jest powodem do dumy. Szacunek i poważanie ludzi, co do jego pasji, zaangażowania i wizjonerstwa ma swoją moc. Nie wszystko było idealne, wiele tematów pozostawiało wiele do życzenia, ale myślę, że w szalonych latach 90-tych zdołał osiągnąć duży sukces, który mieszkańcy Iławy wspominają do dziś.
Gdy czytałem to co napisałeś na stronie Hevelionu Gdańsk, rzuciło mi się w oczy, gdy wspominasz o Jezioraku piszesz zawsze jako o swoim ukochanym klubie.
Jeziorak to mój dom, tu się wychowałem, tu został ukształtowany mój charakter, biało – niebieska krew płynie w moich żyłach i nic tego nie zmieni. Dla mnie to coś więcej niż Klub.
Poprowadzisz kiedyś Jezioraka tak jak Twój tata?
To moje marzenie.
Rozmawiał: T.R.