Jeziorak Iława będzie obchodzić 75-lecie istnienia 6 grudnia 2020 roku, ale pierwsze akcenty jubileuszowego roku mamy już za sobą. Premiera książki za nami, czas na kolejne szczegóły. Za pośrednictwem strony internetowej będziemy starali się przybliżyć Wam klub, ludzi tworzących jego siłę i wydarzenia, które na zawsze zapisały się w historii.
Pierwszego gościa możemy śmiało nazwać legendą Jezioraka, ulubieńcem kibiców, którego nazwisko wiele razy było skandowane na stadionie przy ul. Sienkiewicza 1. Gdy w 2009 roku wracał do Iławy, jak sam przyznaje jego powrót chwytał za serce. Zapraszamy do lektury wywiadu z Remigiuszem Sobocińskim.
Wywiad jest debiutem Adriana Kierzniewskiego w roli pytającego, który dołączył do naszego redakcyjnego zespołu.
Adrian Kierzniewski: Wszystko zaczęło się od tego, że zauważył Cię trener Marek Czachorowski?
Remigiusz Sobociński: Tak, na asfaltowym boisku na osiedlu Podleśnym w Iławie, gdzie jak większość młodych ludzi spędzałem czas. To było nasze jedyne zajęcie i dzięki temu zrodziła się moja pasja do piłki. Trener Czachorowski namówił mnie na treningi w Jezioraku i tak zaczęła się moja historia.
Na swojej drodze spotkałeś wielu trenerów, od którego nauczyłeś się najwięcej?
Jeśli ktoś chciał uczyć się gry w piłkę, to od każdego trenera coś wyniósł. Od trenera Adama Nawałki profesjonalizmu, zawsze był przygotowany na każdy trening, nie było wolnej chwili na przestoje. Dużo również nauczyłem się od trenera Stefana Majewskiego, była to „niemiecka szkoła”. Uświadomił nas, że w piłce najważniejsza jest głowa, nie nogi. Wtedy było to dla nas nie do pomyślenia, jak można wyjść na boisko i grać głową, skoro za to odpowiedzialne są nogi. Jednak miał dużo racji w tym co mówił.
Twój najważniejszy mecz w Jezioraku?
Trochę ich było. W meczach pucharowych, które były najbardziej widowiskowe niestety nie grałem. Może ktoś jeszcze nie rozpoznał się na moim talencie, ale nie mam do nikogo żalu. Koniec końców udało mi się zaistnieć w ekstraklasie. Pamiętnym meczem było spotkanie z Wisłą Kraków, które wygraliśmy 2:0. Stadion był wypełniony po brzegi, skarpa przy orzełku również. Kibice, którzy nie dostali biletów, obserwowali mecz z dachu liceum. Naprawdę było to miłe, Iława żyła piłką.
Była Wisła to teraz Legia. Jakie były emocje przed tym meczem?
Na pewno miasto świętowało. Dla nas było wyróżnieniem, że mogliśmy pokazać się warszawskiej Legii, która była hegemonem naszej ligi. Duże przeżycie i wyciągnięte wnioski na przyszłość, że ciężką pracą, pokorą i cierpliwością można gdzieś dojść.
Twój syn Maddox gra w Legii. Duży masz wpływ na jego karierę?
Gdy Maddox, od 7 roku życia trenował i grał pod okiem Tomasza Demczaka, mimo iż jest on moim serdecznym znajomym, nigdy nie zdarzyło się, abym sugerował coś trenerowi. Patrzyłem na jego rozwój z boku, robiłem z synem indywidualne treningi. Uważam, że trener jest po to, aby szkolić i dlatego powierzamy mu dziecko. Jedyne nad czym pracowałem to głowa syna. Przyzwyczajałem go, że kiedyś będzie musiał opuścić dom i wziąć sprawy w swoje ręce, ale jest twardy i wszystko idzie w dobrą stronę.
Zgodzisz się ze stwierdzeniem, że młodzi piłkarze mają teraz inne priorytety niż kiedyś?
Zdecydowanie tak. Mój cały świat kręcił się wokół piłki, ciężko było mnie zabrać z boiska do domu. Zdarzało się, że rodzice byli z tego powodu źli na mnie i trzeba było wziąć się za lekcje. Piłka była wszystkim w moim życiu i starałem się jej poświęcić jak najwięcej. Jeśli ktoś chce coś osiągnąć w danej dziedzinie to robi to przez 24 godziny na dobę. Patrząc dziś na niektórych młodych zawodników myślę, że jest zupełnie inaczej niż kiedyś.
Jesteś iławianinem, „trochę” w Jezioraku pograłeś, a także pewne sukcesy z iławskim klubem odniosłeś. To prawda, że kibicujesz Jeziorakowi do dziś?
Śledzę poczynania Jezioraka. To tu narodziła się moja kariera, z tego klubu wypłynąłem na szerokie wody. Inaczej odbieram tamten Jeziorak. Byłem zawiedziony postawą działaczy. Życzę Jeziorakowi jak najlepiej. Iława jest żądna piłki, kibice chodzą na mecze. Oby tylko nie popełnili tych błędów co kiedyś.
Był 2009 rok. Twoje pierwsze spotkanie w barwach Jezioraka po powrocie do Iławy, na trybunach baner „Remi witaj w domu”. Jak wspominasz tamten mecz?
Pierwszy mecz po powrocie… złapało to trochę za serce. Miło jest wracać tam gdzie człowieka pamiętają, tam gdzie się coś zrobiło i zostało to zapisane na kartach historii. Przed meczem spojrzałem na baner i dodało mi to powera.
Amica Wronki to klub, z którym zdobyłeś najwięcej?
Jeśli chodzi o trofea to tak. Dwa razy zdobyliśmy ligowe podium w ekstraklasie, trzy razy Puchar Polski i raz Superpuchar. Fajne chwile przeżyłem też w Jagielloni Białystok, gdy klub się odradzał tak jak teraz Jeziorak. Awansowaliśmy do ekstraklasy, byłem wtedy najlepszym strzelcem drużyny. Wspaniałe miasto, zarażone miłością do piłki i do klubu, sentyment pozostał.
Jeziorak w przyszłym roku będzie obchodził swoje 75-lecie, a Ty wciąż jesteś legendą klubu. Jak kiedyś zawiesisz buty na kołku, to wrócisz do Jezioraka?
Nie myślę o tym teraz, na razie skupiam się na grze i póki zdrowie dopisze będę myślał tylko o graniu w piłkę. Złapałem fajną zajawkę na prace z dziećmi. Lubię pracować z dzieciakami, dochodzą mnie słuchy, że ludziom podoba się moja praca.
// Adrian Kierzniewski
fot: Archiwa klubowe, Gazeta Iławska [Mateusz Partyga], Gazeta Olsztyńska